Bazylea na klimacie

Po ponownym wylosowaniu FC Basel, tym razem w grupie Ligi Europejskiej ciężko było o radość w naszych szeregach. Po około 2 miesiącach ponownie mieliśmy odwiedzić Szwajcarię. Żeby choć trochę urozmaicić sobie ten wyjazd, trzeba było pokombinować jakiegoś tripa, by wyciągnąć z niego więcej aniżeli smętną drogę na mecz i z powrotem, po jakże ciekawych autostradach.

Gotowi do autostopowego debiutu :)

Gotowi do autostopowego debiutu :)

Tym sposobem,  w dwuosobowym ultrasowskim składzie udaliśmy się przeróżnymi low-cost’owymi opcjami do Bazylei, wracając przez…Amsterdam. Nie trzeba być orłem z geografii, by rozkminić, że słynne holenderskie  miasto jest na trasie Poznań – Bazylea, niczym Zakopane po drodze z Warszawy do stolicy Wielkopolski ;)

Bazylea

Bazylea

Ruszyliśmy PolskimBusem w nocy ze środy na  czwartek, do Berlina, prosto na lotnisko. Połączenie autobusowe było ‚na styk’, stąd jechaliśmy na mały stresie, bo jakiekolwiek opóźnienie busa, mogło zakończyć nasza podróż w bardzo początkowej fazie. Na szczęście wszystko  poszło po naszej myśli i wczesnym rankiem znaleźliśmy się w centrum Bazylei.

#LPUonTour

Przy okazji poprzedniej wizyty w szwajcarskim mieście,  nie mieliśmy okazji do zwiedzania,  tak tym razem było go aż nadto, więc czas do meczu minął nam na przemierzaniu całkiem klimatycznych wąskich uliczek starego, czystego i poukładanego miasta. Pod stadion dotarliśmy półtorej godziny przed meczem, gdzie okazało się,  że nasza zakładana liczba jest jeszcze bardziej żenująca niż się spodziewaliśmy. Na sektorze gości St. Jacob’s Park zameldowało się 115 głów + 2 osoby pod stadionem (których perypetie opisuje ta relacja ;)). Nasza liczba oraz fakt, że we dwóch mecz spędziliśmy poza sektorem, wynika ze zbojkotowania przez wielu wyjazdowiczów tego meczu, ze względu na haracz pobierany przez europejska mafie piłkarska od każdego biletu na dzikich przybyszy z krajów muzułmańskich. Ciężko było się odnaleźć w tej sytuacji, stąd uznaliśmy, ze najlepszą opcją spełnienia dwóch założeń wyrytych w głowie: być ‚zawsze tam’ jednocześnie pierdoląc uchodźców – będzie jazda pod stadion.

Ratusz w Bazylei.

Ratusz w Bazylei.

Mecz spędziliśmy kręcąc się pod obiektem, większość spotkania oglądając przez jedna z bram przy sektorach gospodarzy. Ci prowadzili cały mecz melodyjny doping, ładnie śpiewając,  lecz dość cicho. Kolegów po szalu z sektora gości my słyszeliśmy tylko raz, gdy śpiewana była wizytówka. Około 80tej minuty stewardzi otworzyli bramę przy której staliśmy, upewnili się werbalnie, że w plecakach nie mamy nic zakazanego (zapytali i uwierzyli na słowo :)), no i wypuścili nas na stadion. Zajęliśmy na chwilę miejsca na sektorze – spoko uczucie – udało się, weszliśmy,  jednocześnie nie wspierając muslimów.

Zawsze tam!

Po meczu zbieraliśmy się z resztą składu i dzięki uprzejmości dobrych ludzi, dostaliśmy się autem do Miluzy, miejscowości położonej we Francji, 30 km od Basel.  Stamtąd mieliśmy busa do Kolonii, który niestety spóźnił się dość znacznie i spowodował przemarzniecie na nocą opustoszałym dworcu. Przerażający był fakt, ze przez 2h spędzone we Francji,  nie zarejestrowaliśmy żadnego białego człowieka… Takie obrazki tylko umacniają przekonanie, że choćby symboliczny sprzeciw napływowi  muzułmanów do Polski ma znaczenie.

Poranek w Kolonii.

Poranek w Kolonii.

Rhein Energie Stadion - FC Koln

Rhein Energie Stadion – FC Koln

Nocka w autobusie i poranek powitał nas słońcem w Kolonii. Szybki spacer po mieście,  wbitka na stadion FC Köln  i ruszyliśmy na wylotowa drogę w kierunku Amsterdamu, gdyż dalszy odcinek drogi zamierzaliśmy przymierzyć na stopa. Dotarcie na dobre miejsce na autostradzie wcale nie jest łatwą sprawą. Na autobanie nie wolno łapać stopa nigdzie indziej niż na parkingach i stacjach. W każdym razie przemierzając pole, lasek i zarośla,  przebiegając ruchliwą autostradę, dostaliśmy się na upatrzony mini zjazd przyautostradowy. W dość przypałowym miejscu ustawiliśmy się z kartka z napisem Amsterdam. Po 10 minutach, strąbił nas jakiś pojazd, z którego wysiadł gość w garniaku oraz 2 Chińczyków. Wybuch radości – jedzie prosto do Amsterdamu! Lepiej być nie mogło. A jak dodamy, że jechaliśmy Teslą, autem technologicznie kosmicznym i komfortowym, z gościem który mega ciekawie opowiadał o wszystkim, biznesmenem o niepojętych możliwościach finansowych, to serio aż sami nie wierzymy w ten zbieg przypadków, który pozwolił nam trafić na taką ‚okazję’ :) Chińskich kooperantów naszego kierowcy wysadziliśmy w Düsseldorfie i wygodnie dojechaliśmy do Amsterdamu. Tam, pod stadionem Ajaxu pożegnaliśmy naszego dobrodzieja, a spotkaliśmy się z ziomkiem wyjazdowiczem z Poznania, pracującym aktualnie w Holandii. Noc minęła nam na oczywistych czynnościach w realizacji których odwiedza się Amsterdam :)

Spotkaliśmy się z Nick’iem – koleżką z Ajaxu, ultrasem z grupy VAK’410, z którym toczyliśmy długie dysputy o świecie kibicowskim w Holandii i Polsce. Krótką nockę spędziliśmy w domu-barce, stojącym w jednym z amsterdamskich kanałów, co dopełniło klimatu niecodzienności wielu elementów tego wyjazdu.:) Rano dzięki pomocy Nick’a dostaliśmy się na stację paliw na wylocie z Amsterdamu, by ruszyć w drogę autostopem do Polski. Po 3 krótkich kursach utkwiliśmy na dobre kilka godzin na stacji około 100 kilometrów od Amsterdamu.

Tam zapadła decyzja o poszukaniu blablacar’a, gdyż wyjazd do Krakowa w niedzielę, ograniczał dość znacznie czas, w którym chcieliśmy dotrzeć do Poznania. Udało się znaleźć transport, jak zwykle dzięki pomocy T. i wyczerpani dotarliśmy do domów około 5 rano w niedzielę. A ta relacja pisana była w banie do Krakowa, która ruszała przed 11 z Poznania. „Jeszcze będzie czas by odpoczywać”.:)

Wyjazd troszkę inny niż zwykle. Chcieliśmy wyciągnąć z niego jak najwięcej, wydając jak najmniej siana. Naszym zdaniem się udało. Podziękowania za pomoc dla osób które przyczyniły się do powodzenia naszych planów.
Fuck u€fa mafia!

Wyjazd "totalny". No i spoko niebo.

Wyjazd „totalny”. No i spoko niebo.

p.

PS. Dla porządku jeszcze link do tradycyjnej relacji.