FC Utrecht – Lech Poznań, 27.07.2017

Po pucharowych przedbiegach w Macedonii i Norwegii za nami pierwszy europejski wyjazdowy konkret!

Tak jak pisaliśmy w zapowiedzi wyjazdowej, mimo porażki w Norwegii pełni wiary następnego dnia śledziliśmy losowanie III rundy. Tam mogliśmy trafić albo kolejne peryferia kibicowskie, albo rywali u których już byliśmy i to całkiem niedawno, co w rzadkich mimo wszystko przygodach pucharowych byłoby niemałym pechem. W końcu jednak wylosowano nam parę Valetta FC i FC Utrecht i wszyscy już byli maksymalnie podjarani tym co nas czeka. W ubiegły czwartek dopełnione zostały formalności, a wczoraj zaliczyliśmy mega konkretny europejski wyjazd.

Mobilizować właściwie nikt nie musiał, bo zachęcało do wyjazdu absolutnie wszystko – stadion (choć pojawiła się wątpliwość, że z powodu Mistrzostw Europy piłki kobiecej będziemy musieli grać w Waalwijk), odległość i dojazd, ceny biletów na pułapie 10 euro, około 1000 biletów, miasto i pobliski jemu Amsterdam, a także odgrażający się miejscowi kibice.

Mimo, że Utrecht nie posiada dobrze rozwiniętego ruchu kibicowskiego przez tydzień wrzało o przygotowaniach Holendrów do podjęcia nas u siebie i pokazaniu, że nie jesteśmy tam mile widziani. My oczywiście będąc w gościach zawsze umiemy się odpowiednio zaprezentować, także nasze nadzieje co do dodatkowych emocji zostały rozbudzone.

Do Utrechtu docieraliśmy autami i busami, spod stadionu wyruszył także autokar, byli też wyjazdowicze, którzy polecieli samolotem. Ostatecznie stawiło się nas na miejscu 1020 z 13 flagami Lecha. Były to fany „Fanatycy”, „Poznań”, „Forever Lech”, czarną „Lech Poznań”, „Pyrusy”, a także grupowe: „YF ’98”, „UL’01”, „e-Lech ’02” i fanklubowe: „Szwadron Gostyń”, Leszno, Koło, Ostrów Wielkopolski i Lubuski FC. Na płotach klatki wisiały także flagi KSZO i Cracovii, a także płótna ku pamięci śp. Damiana i Grzegorza.

Większość z nas dotarła do Holandii w środę wieczór i czwartek rano. Od środy w Utrechcie na spotkanie z miejscowymi czekała też nasza grupa szukająca wrażeń, która kontaktowała się z Holendrami telefonicznie od poniedziałku. Do czwartku nic się nie wydarzyło, a w dniu meczu telefon gospodarzy już milczał. Na starym mieście było kilka ganianek, ale Utrecht koniec końców czekał w swojej strefie kibica, gdzie mieli zbiórkę. Tam wybrała się nasza delegacja, która wpadła do strefy i doszło do wymiany poglądów. Po pierwszych argumentach z naszej strony, które dość mocno zbiły z tropu Holendrów, reszta dość panicznie wycofuje się z dalszej dyskusji. Przewaga liczebna była po naszej stronie, ale nic nie usprawiedliwia takiej postawy Utrechtu u siebie, na swoim miejscu zbiórki. Po całym zajściu nieniepokojona grupa dołączyła do pozostałych, którzy powoli zbierali się w strefie kibica i na naszym parkingu. Wszelkie inne zajścia, to pojedyncze i pomniejsze ganianki, które były nauczką dla nieogarniętych osób, że wyjazdy europejskie to nie wycieczka, a wnioski i konsekwencje zostały z tych przypadków wyciągnięte.

Tak jak wspomnieliśmy, nasza zbiórka przed meczowa odbyła się w strefie, gdzie miejscowa policja zarządziła wymianę voucherów na bilety. Ogólnie od rana miejscowi kompromitowali się brakiem organizacji, a my skrzętnie omijaliśmy wszelkie przygotowane przez nich „udogodnienia”. Zaczęło się od parkingu w strefie, który dla busów i autokarów był bezpłatny, a dla aut płatny. Kiedy kolejne pojazdy zaczęły parkować przed wjazdem, udało się przekonać miejscowych, że wszyscy zaparkujemy za darmo. Po zaparkowaniu ruszyliśmy w miasto, gdzie poza powyżej opisanymi zdarzeniami było raczej spokojnie, więc można było w pełni zażyć wyjazdowego i holenderskiego klimatu.

Około 16-tej większość dotarła z powrotem na parking i wchodziła powoli do strefy, gdzie trwała wymiana voucherów i podjeżdżały autobusy, mające przewieźć nas na stadion. Z każdą chwilą psy były coraz bardziej pospinane i próbowały zmusić nas do opuszczenia parkingu, żeby wszyscy byli w strefie, z której z kolei już nikogo nie wypuszczano. Polska wolna wola wygrała jednak z zachodnimi standardami i wymysłami i większość spokojnie ogarniała się na parkingu i na ostatnią chwilę wchodziła do strefy, żeby być w niej jak najkrócej. Nie obyło się przy wchodzeniu bez przepychanek z psami (te robiły także problemy o koszulki z napisem „A.C.A.B.”), które w odwecie zabrały bilety i zawiozły je pod stadion, gdzie kontynuowana była wymiana.

Pod stadionem, na który jechaliśmy dobre 20 minut było już spokojniej. Groźnie wyglądała kontrola na wejściu w ciasnym betonowym korytarzu dla gości. Na początku robiono problemy z wszystkim, koniec końców na sektor weszli wszyscy i wszystko co potrzebne do oprawy meczu, poza megafonami, których nie chciano wpuścić z niesamowitym uporem. To nieco utrudniło nam prowadzenie dopingu, ale ten i tak był na bardzo dobrym poziomie. Miażdżąco wyszło Jesteśmy zawsze tam! oraz Wizytówka, świetnie bawiliśmy się przy Za Lechem przemierzamy cały świat, a w drugiej połowie po podziale na dwie strony przy Tam gdzie gra Lech! Pozdrowiliśmy również zgody Arkę, Cracovię oraz KSZO, którego 8 kibiców było z nami, a także kibiców Łódzkiego Klubu Sportowego, którzy wsparli nas w 18 osób.

Nie zapomnieliśmy także o miejscowych, którzy najgłośniej i najrówniej śpiewali z sektora po drugiej stronie boiska, ale ichniejsza „ekipa” zajęła miejsca na skraju trybuny po naszej prawej stronie. Napinka z ich strony, fucki, pokazywanie gołych dup i różnych gestów trwały cały mecz. My cisnęliśmy im okrzykami, zarówno po holendersku, angielsku jak i w naszej ojczystej mowie. Miejscowi dostarczyli nam wspomniana postawą też sporo szydery. Kibicowsko na meczu zaprezentowali się fatalnie. Śpiewali zrywami, a słychać było ich tylko jak cały stadion podejmował przy dobrej akcji piłkarzy jakiś prosty okrzyk. Poza marnym dopingiem i grupką napinaczy, odpalili jedną świecę dymną i racę.

Drugą połowę zaczęliśmy od oprawy. Na dole sektora rozciągnęliśmy transparent o wymiarach 17 na 3,80 metra z hasłem „Smoking Class Heroes” i grafiką inspirowaną postacią Thomasa Shelby’ego, z serialu „Peaky Blinders”.

Do transparentu na całym sektorze powiewało 100 flag na kiju, a po odliczaniu wśród nich zapłonęło 50 rac. Oprawa podkręciła jeszcze doping, który napędzały też żywsze i odważniejsze poczynania piłkarzy na murawie.

Niestety zabrakło szczęścia, ale my dopingowaliśmy jak w transie całą druga połowę, po meczu dziękując piłkarzom wreszcie za walkę i postawę godną koszulek, które noszą. Natchnęliśmy ich także przed rewanżem, gromki, swojskim Za tydzień, jazda z kurwami! 

Po meczu czekaliśmy tylko 15 minut na wyjście i nieniepokojeni przez nikogo opuściliśmy Stadion Galgenwaard. Po dotarciu na parking stopniowo się rozjeżdżaliśmy. Część wracała do Polski, część została w Holandii, pod Utrechtem, a także w Amsterdamie.

Zdjęcia:

FOTOKOLEJORZ

Adam Ciereszko

***

Przed nami powrót na Bułgarską do ligowej rzeczywistości meczem z Piastem. Potem w czwartek rewanż – walka o IV rundę eliminacji Ligi Europy. W piątek losowanie, miejmy nadzieję, że w jednej z kulek nadal będzie kartka z napisem Lech Poznań.