Lech Poznań – Juventus FC, 1.12.2010

Meczem z Juventusem (jak to brzmi!) zakończyliśmy rundę jesienną na naszym stadionie, choć tak naprawdę, biorąc pod uwagę scenerię, był to mecz rundy zimowej.

Niezależnie jednak od aury byliśmy świadkami historycznego wydarzenia i pogonienia z pucharów legendarnej włoskiej ekipy. Kiedy ze sporą dozą szczęścia awansowaliśmy do grupy pucharowej i poznaliśmy jej skład, naprawdę niewielu sadziło, że damy radę w niej piłkarsko zaistnieć. Gdyby ktoś po losowaniu obstawił, że o wyjściu z grupy decydować będzie przedostatni mecz ze słynnym turyńskim potentatem, to dziś miałby chyba sporo siana do spożytkowania. Takie mecze zdarzają się być może raz w życiu, a emocje z tym związane to coś zupełnie innego niż kolejna ligowa młócka. Legendarny klub, wielka stawka – to działa na wyobraźnię, nawet jeśli nie każdy chce się do tego przyznać. Największym zmartwieniem w trakcie tego meczu miała być nie forma naszych gwiazd, a pogoda – zapowiadany był lekki Armagedon, a według dramatycznych prognoz, temperatura odczuwalna wynosić miała około -30 stopni.

Lech - Juve, 1.12 (6)

Nic więc dziwnego, że gdy tylko Kocioł się zapełnił, ochoczo przystąpił do skakania za bary, a tego dnia wyjątkowo prowadzący nie musieli nikogo namawiać na odrobiny ruchu.

Lech - Juve, 1.12 (9)

Podobnie jak przed wcześniejszymi meczami pucharowymi nabycie biletu było sporym wyzwaniem, ale już na tydzień przed meczem wejściówki się rozeszły. Szkoda, że taka sytuacja ani razu nie miała miejsca przed meczami ligowymi. Z Włoch zapowiedziało się 350 tifosi, w tym grupka fanów Juve z Polski, ci ostatni niestety bez flag:-) z planowanego przyjazdu na skutek odgórnej decyzji zrezygnowali za to ziomale turyńczyków z Warszawy i nawet chyba trochę szkoda, bo mecz mógłby mieć ciut wyższą temperaturę kibicowską, a tak Juve zapracowało na miano jednej z najgorszych ekip, które zawitały do nas tej jesieni.

Z naszej strony wydarzeniem był debiut kozackiej, 65-metrowej fany ”Kibolski Klub Sportowy Lech Poznań”.

Lech - Juve, 1.12 (7)

Można powiedzieć, że piękno tkwi w prostocie, bo rozciągnięta na całym plocie na dole Kotła fana pozbawiona jest fajerwerków i ozdobników i jest to jej największa zaleta. Kocioł przyozdobiony takim płótnem wygląda naprawdę rasowo. Doping zaczęliśmy sporo przed meczem – było naprawdę dobrze, choć do poziomu z meczu z Manchesterem nieco brakowało. Największym plusem było praktycznie zrezygnowanie z klaskania przy poszczególnych melodiach – wiara odziana w co najmniej jedną parę rękawiczek wydawała dźwięk zbliżony raczej do uderzania płetw foki niż klaskania, więc lepiej było dać sobie z tym spokój.

Lech - Juve, 1.12 (5)

Efekt był nadzwyczaj dobry, bo nie zajeżdżaliśmy melodii i śpiewy nie cichły, jak to zwykle dzieje się, gdy zaczyna się klaskanie. W osiągnięciu świetnego poziomu decybeli w pierwszej połowie pomogły szybko strzelona bramka i przenikliwe zimno-chcąc nie chcąc lepiej było śpiewać i skakać niż być na koniec meczu zeskrobywanym z krzesełka.

Lech - Juve, 1.12 (4)

Im dłużej trwał mecz tym trudniej było nie tylko cokolwiek dostrzec na boisku ale i śpiewać. 2 godziny stania na solidnym mrozie i wystawiania twarzy na coraz gęstszy śnieg nieco zabiły frajdę z przeżywania historycznych chwil i awansu, a pod koniec meczu wiele osób miało już najzwyczajniej w świecie dość zastawiając się czy palce u stóp odzyskają czucie. Kocioł jednak dawał radę do ostatnich minut i po sporej nerwówce w końcu niespodziewany awans stal się faktem. Piłkarze pośpiewali chwilę z nami ”W grodzie…”, a zziębnięta wiara rozgrzewała się jeszcze głośnymi śpiewami także po wyjściu ze stadionu-w końcu było co świętować!

       SONY DSC

Ostatni jak się okazało mecz rundy wypadł całkiem okazale, a na doping, zwłaszcza w kontekście warunków pogodowych, trudno narzekać. Szkoda tylko, że znów nie mieliśmy przeciwnika na trybunach, bo postawa makaronów to zdecydowane rozczarowanie.

SONY DSC