Błękitni Stargard Szczeciński – Lech Poznań, 1.04.2015
Średnio niemal co sezon mamy to szczęście trafić w Pucharze Polski prawdziwie oryginalny wyjazd do miejsca gdzie nigdy nie byliśmy i najprawdopodobniej, w którym nigdy już nie będziemy. Tym razem padło na Stargard Szczeciński.
Po wygranej 5:1 w Pruszkowie byliśmy pewni awansu do półfinału, tam spodziewaliśmy się dwumeczu z naszymi zgodowiczami z Cracovii, jednak kopacze w pasiastych koszulkach skompromitowali się przegrywając się z Błękitnymi ze Stargardu w dwumeczu 0:4. Okazało się wówczas, że z jednej strony mamy szansę zaliczenia kolejnego unikatowego wyjazdu, a w kontekście sportowym mamy teoretycznie łatwiejszą drogę do wymarzonego przez chyba wszystkich finału na Stadionie Narodowym. Wygrany ligowy mecz z Legią dał wszystkim nam kopa.
Dobra prezentacja na trybunach, wreszcie wygrany mecz na boisku i ogólny klimat, który się wytworzył dawał nadzieję, że wszystko już pójdzie z górki. Nie ma się co oszukiwać, piłkarski wynik na murawie z Legią był też potrzebny nam fanatykom, tak byśmy (mimo trzymania wysokiego poziomu) mogli wrzucić wyższy bieg i naładować się energią i nadziejami na kozacką końcówkę wiosny. Niestety dzisiaj po raz piąty (!) w ostatnich 3 (!) sezonach zostaliśmy sprowadzeni na ziemię. Kiedy wczoraj na pyrusowego fejsbuka wrzucaliśmy galerię wspominkową z egzotycznych wyjazdów na Puchar Polski, to naszła nas w pewnej chwili refleksja piłkarska, że większość z tych meczów kończyła się sportową kompromitacją.
Wydawało się, że Stalowa Wola w 2009 roku była momentem przełomowym – obrzucenie kopaczy butelkami i ostry pocisk, późniejszy porządek w drużynie przyniosły skutek – kilka miesięcy później cieszyliśmy się z mistrzostwa Polski. Potem na 3 lata był spokój, mimo że nie było spektakularnych sukcesów, to nie było też jakiś klęsk. Niestety jesienią 2012 roku zaczęła się seria, która trwa do dziś. Seria kompromitacji, klęsk, niemocy i zwykłego frajerstwa. Olimpia, Grunwald, Miedź, Stjarnan i Błękitni – oto pogromcy „drugiej siły w Polsce”. Siły która potrafi zapewnić nam emocje na wyjazdach, jak jesienią na Łazienkowskiej z Legią, potem dać wielokrotnie radość na Bułgarskiej, która w międzyczasie zaliczała imponujące serie zwycięstw wyjazdowych, a która w momentach decydujących dawała ciała i kompromitowała nasz klub.
Sporo znów piszemy o stronie piłkarskiej, ale tak jak zostało to wspomniane – bez kroku w przód w sensie sportowym trudno jest nakręcać się także nam, mimo że wspierać i kochać te barwy i klub będziemy zawsze. Piłkarskie klęski są jednak też znaczące dla nas – dzisiaj po raz kolejny, te same zdziwione gęby kopaczy usłyszały ostrą reprymendę i mobilizację. Scena była podobna do tych z Grudziądza, Wilna czy Legnicy.
I co? I średnio raz na rok jest to samo. Takiego na przykład Wołąkiewicza „W Poznaniu ich zmiażdżymy” już u nas nie ma, ale została ta sama ekipa, naznaczona klęskami, mająca wręcz kompromitację wpisaną w swoje piłkarskie DNA. Co gorsza, taka nas naszła refleksja, że nawet gdyby w Poznaniu mecz zakończył się wynikiem 5:0 (i wówczas znów odbędzie się festiwal uwielbienia dla piłkarzy i pompowanie balonika przed finałem) to paradoksalnie jest to dla nas jeszcze gorsze (mimo oczywistej radości z awansu). Oznaczałoby to, że jaśnie państwo piłkarstwo wybiera sobie mecze, w których akurat zachce im się grać. Nie ma chyba większego policzka dla nas fanatyków i wiernych kiboli niż takie podejście. Bo my też mamy pewne prawo wyboru, ale jednak w przeciwieństwie do rozkapryszonych gwiazdek, mocno ciążące na codziennym życiu. Kiedy oni wybierają sobie mecze kiedy zechce im się spocić, wielu z nas wybiera sobie dni urlopu w pracy, kosztem chwil spędzonych z rodziną, bliskimi, czy poświęcenia go na inne sprawy prywatne byle tylko pojechać za swoim ukochanym klubem. O ile nadal wszyscy wierzymy w udany rewanż na Bułgarskiej, o tyle trzeci kolejny rok kiedy znów nasz ukochany klub jest ośmieszany przez parodystów musi w końcu wywrzeć na nas zdecydowaną reakcję.
O dzisiejszym meczu można pisać jeszcze długo, przejdźmy jednak do spraw kibicowskich, bo szkoda więcej słów o tej zbieraninie. W Stargardzie stawiliśmy się w liczbie 435 osób z czego 404 weszły na sektor gości. Warto zaznaczyć, że biletów otrzymaliśmy zaledwie 250. Mimo to organizatorzy nie robili problemów i wchodziliśmy na listę, a osoby, których na niej nie było zostały do niej dopisane. Ze strony organizatorów większych problemów zatem nie było, więc te musiała zagwarantować miejscowa milicja. Osoby spoza listy przechodziły przez skrupulatną kontrolę, sprawdzanie dokumentów, wpisywanie danych do kajecika, a później do pamięci elektronicznej. Potem kolejne wnikliwe trzepanie i dopiero można było wejść na sektor. Wcześniej milicjanci porozdawali sporo mandatów na prawo i lewo. Rekordzista zgarnął 600 zł, padły też kwoty 500, 400 i 100 złotych za bardzo poważne przewinienia jak na przykład, cytując jeden z mandatów: „rzucony nie dopałek” (pisownia oryginalna). Podsumowując „wejście na mecz” osoby z listy dostały się na sektor przed meczem, reszta wchodziła aż do rozpoczęcia drugiej połowy. Poza standardowymi zachowaniami mundurowych, oraz ich tradycyjnym ciężkim uzbrojeniem i pełnym rynsztunkiem, szczególnie ciekawym zjawiskiem byli milicjanci na koniach, wyposażeni w kamery GoPro na kaskach.
Na sektorze powiesiliśmy 5 flag: „Extreme Hobby”, „Kolejorz”, „Lech Poznań”, „Fanatycy”, a także „Legion Piła” (na sektorze obecne 72 osoby z Piły!) Niestety skrajnie silny i porwisty wiatr po kilku minutach niemal zerwał pierwsze dwa wymienione płótna, które z racji swojej wagi i powierzchni zachowywały się niczym żagle na przednim płocie sektora. Musieliśmy podjąć decyzję o przewieszeniu flag na górny płot, gdzie niestety nie prezentowały się już tak okazale. Na przednim ogrodzeniu utrzymała się wspomniana flaga Piły, w drugiej połowie pojawił się obok niej transparent poświęcony Śp. Mariemu z Arki, którego 12. rocznicę śmierci obchodziliśmy 2 dni wcześniej.
Na sektorze prezentowaliśmy się dobrze wizualnie, jednak nawet gdy wszyscy zainteresowani na niego weszli widać było wyraźnie, że spokojnie mogliśmy dostać około 600 biletów na ten wyjazd. Sektor, choć po tych atrakcjach atmosferycznych nikt tego nie potwierdzi był z punktu widzenia kibicowskiego bardzo dobry: brak krzesełek, dobre płoty do powieszenia flag, a także prostokątny kształt.
Poza dopingiem dla Lecha nie zapomnieliśmy o „pozdrowieniach” dla milicji, a także obecnych na trybunach gospodarzy, paprykarzy ze Szczecina. Tym jednak poza kilkoma gestami i marnym napinaniem, a także jakimiś bohomazami na ścianach w pobliżu sektora gości zabrakło odwagi na jakiekolwiek zaznaczenie swojej obecności. Poza tym trybuny gospodarzy można określić jako typowy folklor z niższej ligi, który świętuje wydarzenie piłkarskie. Kilkudziesięcioosobowy młyn, w którym zaprezentowano balony w barwach, a poza tym stado januszy z wuwuzelami, które żywiołowo reagowało na boiskowe wydarzenia – tyle właściwie można napisać o miejscowych, których w sumie stawiło się na trybunach około 3 tysięcy.
Cały mecz staraliśmy się prowadzić doping. Nie wzięliśmy ze sobą bębnów, więc głównie prowadzący doping Kotara zapodawał krótkie przyśpiewki, jednak nie zabrakło także tych dłuższych. Kilkukrotnie zaśpiewaliśmy Jesteśmy zawsze tam, a także Za Lechem przemierzamy cały świat, nie zabrakło angielskiego, chorwackiego i Do boju KKS! Druga połowa, kiedy na murawie rozpoczynał się festiwal żenady została w końcu zdominowana przez pociski na piłkarzy, głównie Kurwa mać, Kolejorz grać! a także dalsze wezwania Walczyć, Kolejorz walczyć! Sporo szydery wzbudził rajd członka sztabu szkoleniowego, który na jakieś 10 minut przed końcem z rozgrzewki pod naszym sektorem wezwał do boju Vojo Ubiparipa. Jego pełny oddania sprint w kierunku ławki i wejście na boisku zostało skwitowane przez nas brawami i skandowaniem jego nazwiska. Nie sposób określić na ile było to ironiczne, a na ile chcieliśmy dodać trochę odwagi, Bogu ducha winnemu Serbowi, co do którego nikt już w sensie piłkarskim nie ma chyba większych nadziei, i który niewiele mógł na boisku w tak żałosnej sytuacji zdziałać.
***
Przed nami już w najbliższą, Wielką Sobotę wyjazd do Bełchatowa. Po Świętach Zmartwychwstania Pańskiego czeka nas rewanż z Błękitnymi, który po dzisiejszej piłkarskiej kpinie urósł do rangi wydarzenia i spotkania o wszystko.
PS. Po internecie hula sporo komentarzy – mocno negatywnych wobec piłkarzy. Także my w tej relacji nie szczędziliśmy im gorzkich słów. O ile pocisków w takiej sytuacji nigdy na nich za wiele, o tyle w przypływie gniewu warto przemyśleć co udostępniamy. Furorę w sieci robi post znanego muzyka rockowego związanego z Poznaniem i Piłą, który wielokrotnie niby deklarował przywiązanie do Lecha, a jednocześnie nieraz obrażał nas i opowiadał się przeciw nam, kibicom Kolejorza. Nie ma co, nawet przy takiej okazji, gdy piłkarzyki zasługują na joby, promować podobnych do wspomnianego „artysty” pajaców, którzy przypominają sobie o Lechu przypadkowo tylko wtedy, gdy zbliża się koniec sezonu lub ewentualny finał Pucharu Polski. Ten dziś się akurat nieco oddalił, powodując dodatkową wściekłość niedzielnych kibiców Kolejorza, dla których mógłby to być lans życia. Wspomniany muzyk wielokrotnie szargał nasze dobre imię, ubliżał nam i naszym zasadom, także radzimy nie promować tych, z którymi nam nie po drodze.
PS.2. Najszczersze antyżyczenia jak najmniejszych zysków i rychłego upadku dla załogi stacji paliw na drodze ekspresowej S3, która zablokowała dystrybutory i nie chciała sprzedawać paliwa, a w końcu z wielkiej łaski po 30 minutach umożliwiła tankowanie (bez możliwości zrobienia jakichkolwiek innych zakupów!). Przywykliśmy do blokowania stacji i złośliwego zachowania milicji, ale tym razem butna załoga stacji sama odmówiła sprzedaży.