Feyenoord Rotterdam – Lech Poznań, 17.12.2008
Nie ma co ukrywać, że los w pucharach był w tym roku raczej dla nas łaskaw i tym razem się nie zawiedliśmy, przede wszystkim wyjazdem do Holandii. Pięć minut po losowaniu najczęstszym słowem, które padało w rozmowach telefonicznych wśród miłośników holenderskich rozrywek było „Amsterdam”.
Już powstawały pierwsze plany na dłuższe i krótsze pobyty w Holandii, ustalony został sposób dystrybucji biletów dla kibiców Lecha i zgód, a nasz awans miał rozstrzygnąć się właśnie na meczu w Rotterdamie. Miejscowi kopacze grali piach w lidze, nasi coraz lepiej sobie radzili, więc szansa na zwycięstwo była dość duża. A kiedy jest sukces na arenie międzynarodowej, pojawiają się wynalazki. Nie chcemy ludzi, którzy dzisiaj pójdą na nasz mecz, 2 miesiące temu śmigali za Wisłą po Europie, a dwa lata temu odkładali w tym okresie siano na Turniej Czterech Skoczni. Oczywiście takie przestępstwo jak rozprowadzanie wejściówek wśród zaufanych i sprawdzonych osób nie mogło ujść płazem i całą sprawę nagłośniła, słynna z dość swobodnego przedstawiania faktów, „Gazeta Wyborcza”.
Wieść gminna niesie, że ataki bardzo powiązane są z promocją kibicowskiego stylu by ITI. Nawet jakiś pachołek Waltera otwarcie podłączył sę do krytyki naszych stosunków z klubem. W efekcie przedstawiciel naszego zarządu murem stanął za nami, a nasze stowarzyszenie odpowiedziało na wszystkie ataki faktami. Zainteresowanych po szczegóły zapraszam na nasze forum. Nadszedł wreszcie dzień wyjazdu. Większość ruszyła autami w nocy lub wieczorem dzień wcześniej, część spała w Holandii już przed meczem. W dniu meczu wszyscy zbieramy się w Rotterdamie na parkingu przy centrum wystawowym. Do wymiany specjalnych voucherów było jeszcze trochę czasu, więc kręcimy się trochę po okolicznych centrum handlowym, po czym wbijamy na przygotowaną przez organizatorów halę, w której mieliśmy spędzić czas do meczu. Tam wymiana biletów i w przeciwieństwie do Wiślaków, którzy też to przechodzili w Holandii, możemy do pewnego momentu swobodnie wchodzić i wychodzić z hali. Później mieliśmy czekać grzecznie w środku na wypuszczenie do autokarów przewożących nas na stadion, co miejscowym szło dość opornie, więc postanowiliśmy przywrócić swobodę wchodzenia i wychodzenia.
Sam transport rozwiązany raczej mało sprawnie, ale jakoś wszyscy dotarliśmy pod stadion. Staraliśmy się zebrać ekipę nakręcającą doping do jednego sektora, a prowadzący podzielili się strefami wpływów. Efekt bardzo zadowalający, czasem ogłuszający.
Nas ostatecznie 3000, w tym po 100 Arki i Cracovii oraz delegacje Zagłębia i KSZO, dzięki za wsparcie! Było także trochę osób z „klubu” (WZPN itd.) na sektorze z Holendrami na piętrze, ciężko ich jednak liczyć, ponieważ nie przeszliby naszej selekcji. Tym bardziej nie liczymy polonusów na sektorach miejscowych. Jeden z nich wyłapał od miejscowych po bramce dla nas.
Ruszyli na niego w proporcji kilkudziesięciu na jednego – widać nabuzowali się na nas. Tym bardziej dziwne, że na mieście był taki spokój. Z naszej strony brak oprawy i atrybutów wspomagających doping (megafony itp.), oczywiście z powodu miejscowych zakazów. Jako bęben musiała nam posłużyć pleksi oddzielająca sektory.
Miejscowi byli, ale ciężko coś więcej o nich powiedzieć. Doping słaby z młyna naprzeciwko. Bliżej mieliśmy casualów, ale oni zapisali się w pamięci rzuceniem petardy i wrzuceniem w/w Polonusa do fosy. Jedziemy z dopingiem, czekamy na drugą bramkę i dostajemy info z meczu Deportivo – Nancy, gdzie gospodarze strzelili gola, czyli awansujemy! Zostało jeszcze kilka minut gry, ale rezultaty bez zmian i gramy w pucharach dalej!
Świętujemy awans z piłkarzami, po czym zawijamy się do aut i autokarów. Część wraca do Polski, dla wielu z nas wyjazd potrwa jeszcze kilka dni. Słowami tego nie opiszę, było po prostu genialnie. Czas na Włochy!