Węgry – Rumunia, 22.03.2013
Późną jesienią ubiegłego roku narodził się wśród nas pomysł, aby pojechać wiosną do naszych braci Węgrów. Okazją do takiego wyjazdu był dzień 15 marca, kiedy Węgrzy obchodzą swoje narodowe święto. Na ten dzień swój przyjazd planowały różne środowiska prawicowe oraz różne ekipy np. Legia czy Śląsk. Postanowiliśmy jednak rzucić okiem na terminarz Węgierskiej reprezentacji w eliminacjach MŚ, a tam widniał dzień 22.03, w którym to Węgrzy mieli zmierzyć się u siebie z Rumunią. Mecz ten stał się tym samym celem naszej wizyty.
Niedługo później dodaliśmy do swojego wyjazdu dodatkowy smaczek – jeden z nas ogarnął gadżety nawiązujące do przyjaźni polsko-węgierskiej, z których zysk miał pójść na flagę polsko-węgierską. Flaga ta powstała i czekała na debiut właśnie podczas wybranego przez nas meczu. Sytuację skomplikował nam jednak fakt ukarania Węgrów przez FIFA za rzekome, antysemickie incydenty podczas meczu z Izraelem. Na mocy decyzji federacji spotkanie z Rumunią miało zostać rozegrane przy pustych trybunach. Na Węgrzech zawrzało i w krótkim czasie z inicjatywy kibiców oraz członków prawicowego Jobbiku zorganizowano koncert i manifestację pod stadionem połączoną z oglądaniem meczu na telebimie. Decyzja FIFA ostudziła trochę i nasz zapał, ponieważ idealną opcją dla flagi był debiut na stadionowym płocie, jednak skoro już mieliśmy płótno w rękach nie wypadało odpuszczać wyjazdu. Postanowiliśmy, że zaprezentujemy flagę podczas wspomnianej manifestacji.
Do Budapesztu ruszyliśmy wczesnym rankiem w czwartek. Po drodze zahaczyliśmy o Gyor, gdzie znajduje się pomnik przyjaźni polsko-węgierskiej, który był inspiracją dla dębów znajdujących się na fladze. Po pamiątkowej fotce udaliśmy się na krótki spacer po mieście i kolację.
Po niej ruszyliśmy już prosto do Budapesztu. Po szybkiej ogarze w hostelu poszliśmy do pobliskiej knajpy ze znajomym Węgrem. Po północy dojechało jeszcze jedno auto od nas oraz kolega, który wybrał samolot i byliśmy wreszcie w komplecie 17 osób.
Następnego dnia rano udaliśmy się na małą wycieczkę na wzgórze Gellerta, a potem rozdzieliliśmy się na mniejsze grupy – część spędziła czas w knajpach, część w ‘Sklepie Kibola’, a reszta zwiedzała centrum miasta.
Po południu udaliśmy się na zbiórkę na Placu Bohaterów. Mieliśmy sygnały, że dotrą tam pojedyncze osoby z innych polskich ekip, jednak nie zarejestrowaliśmy nikogo poza czekającymi na nas, dogadanymi wcześniej Węgrami. Na placu rozwijamy flagę i robimy sobie kolejną pamiątkową fotkę w asyście rac i śpiewów.
Na nasze nieszczęście nieopodal węgierska federacja zorganizowała swoją imprezę z telebimem i transmisją meczu, ale przeznaczoną raczej dla pikników i januszy. Przyszło na nią około 2 tysięcy osób i bardzo licznie zabezpieczała ją psiarnia, która po naszym pokazie pirotechniczno-wokalnym skupiła uwagę na nas. Po kilku minutach okrążyły nas kabaryny i funkcjonariusze, którzy wszystkich spisali i skrzętnie przeszukiwali, po czym jeden z nich oznajmił, że mają zamiar powinąć dwie osoby na dołek. Napiętą sytuację rozładowali będący z nami Węgrzy.
Po całym zajściu udaliśmy się autobusem pod stadion imienia Ferenca Puskasa. Jednak po przejściu kilkuset metrów od przystanku znowu zatrzymały nas psy i tym razem bardziej stanowczo ponowiły groźby powinięcia dwóch osób odpalających piro. Sytuację znów wyjaśnili na szczęście znajomi Węgrzy i mogliśmy wreszcie udać się pod scenę, gdzie trwał już koncert. Niestety nie było na niej miejsca, aby powiesić flagę, jednak organizator wskazał nam płot obok sceny. Gdy tylko płótno zawisło, momentalnie skupiły się na nas wszystkie kamery i ku naszemu zdziwieniu wyświetlono flagę wraz z nami na wielkim telebimie. Tłum spontanicznie zaczął skandować „Polska, Polska!”, a do nas ciągnęły już całe pielgrzymki Węgrów, którzy chcieli przybić piątkę, zrobić sobie fotkę z flagą lub po prostu się z nami napić. Koncert był dość konkretny, ludzi zbierało się coraz więcej, a my co chwila byliśmy nagabywani to przez telewizje, to przez kolejnych Węgrów, którzy cały czas podchodzili do zdjęć lub na chwilę rozmowy. Na scenie występowały prawicowe zespoły rockowe, których występy przerywały okrzyki patriotyczne, wyrazy sympatii do nas oraz pociski na Rumunów.
W końcu po 20tej rozpoczął się mecz. Wówczas na manifestacji było już ponad 11 tysięcy ludzi. Niesamowicie wypadły hymny – najpierw węgierski odśpiewany w asyście wszelkiego rodzaju pirotechniki i z powiewającymi flagami, a później rumuński zagwizdany i zakrzyczany raczej mało sympatycznymi hasłami. Mecz długo układał się po myśli gospodarzy, którzy dwukrotnie wychodzili na prowadzenie. Po bramkach tłum wybuchał radością, za każdym razem płonęło piro w hurtowych ilościach. Niestety rumuny wyrównały w ostatnich sekundach i po krótkim festiwalu nienawiści tłum zaczął się powoli rozchodzić, doszło też do kilku przepychanek i ganianek z policją. My tymczasem ze znajomymi Węgrami udaliśmy się na miasto.
Po zamknięciu pubu, w którym siedzieliśmy przenieśliśmy imprezę do hostelu, co nie spodobało się jakimś żółtkom i ciapatym mieszkającym w innym pokoju. Nic jednak nie wskórali i dalej kontynuowaliśmy melanż, ale rano zagonili nas u właściciela, który chciał wzywać psy w przypadku, gdy nie opuścimy hostelu, a także chciał wyrzucić nasze bagaże gdy pójdziemy na miasto. Tym samym w dzień przyjaźni polsko-węgierskiej zostaliśmy wyrzuceni z hostelu. Nasz kolega Węgier, opowiedział, że podobnie zaczęła się awantura węgierskich nacjonalistów goszczących u nas na 11.11., których również wyrzucono z hostelu.
Postanowiliśmy się rozdzielić. Jedno auto pojechało do Serbii, jedno wróciło do Polski, a reszta została w Budapeszcie na zwiedzaniu, po czym udała się do Bratysławy. Tam spędziliśmy noc i również zaliczyliśmy krótkie zwiedzanie, po którym udaliśmy się już prosto do Polski. W Poznaniu stawiliśmy się późnym, niedzielnym wieczorem.
Lengyel, Magyar – két jó barát!