Hellas Verona – Chievo Verona, 23.11.2013 i Sampdoria Genua – SS Lazio Rzym, 24.11.2013

Myśląc o Hellas Verona zawsze gdzieś w głowie miałem wspomnienie artykułu z TMK+, w którym Weronę przedstawiono jako jedno z ostatnich miejsc gdzie można zobaczyć pozostałości włoskiej starej szkoły. Gdy okazało się, że ekipa Hellas awansowała do Serie A, plan na wyprawę do Verony zaczał kiełkować.

Oczywiście z miejsca, najciekawszym możliwym pojedynkiem wydawały się pierwsze po latach derby z Chievo. Pojawił się szczegółowy terminarz i okazało się, że wyjazd nie koliduje z meczem Lecha. Ekstra. Bilety lotnicze rozkminione bardzo korzystnie, szybka namowa współtowarzysza wyprawy i pozostawało tylko ogarnięcie biletów. Te można było zakupić przez neta, jednak tą drogą puszczono tylko kilkaset biletów, gdyż reszta to karnety i sprzedaż zamknięta. Tym samym bilety rozeszły się w 2h, więc bez czatowania nad stroną biletową się nie obyło.:) Derby w sobotę, nasz mecz w poniedziałek, trzeba było jakoś zapełnić niedzielę.:) Padło na Genuę i mecz Dorii z Lazio. Ale o tym póżniej.

 

Nasz trip zaczynamy w piątkowy późny wieczór, opuszczając Poznań i udajemy się do Stolicy. Na samolot docieramy na styk ale szczęśliwie opuszczamy zimną Polskę lotem do cieplejszego Bergamo. W tejże low-cost’owej destynacji przesiadamy się na pociąg i nim około południa docieramy do Verony. Z dworca udajemy się w kierunku stadionu. W okolicznych knajpach sporo charakterystycznie ubranych typów, można było odczuć w powietrzu, że mecz sie zbliża. My omijamy knajpy i udajemy się do sklepu Black Brain – sklep kibicowski prowadzony przez Roberto z Hellas. Sklep petarda. Ilość ciuchów, gadżetów, szalików, czapek – nie do ogarnięcia. W kilku sklepach mieliśmy okazję bywać, ale wspólnie stwierdziliśmy, że takiego drugiego nie widzieliśmy. Żadnych pamiątek modern-football’owych produkcji klubowej. Tylko rzeczy robione dla kibiców, przez kibiców. A do tego masa rzeczy z motywami prawicowymi. Od typowo kibicowskich koszulek, czapek i bluz, po paski z klamrami z totenkopfem czy celtykowe wisiorki. Lekko z trzy kwadranse rozmowy z Roberto, nakreśliły sytuacje w Veronie oraz pozwoliły porozkminiać aktualną sytuację we Włoszech i Polsce. Okazało się, że na mieście Chievo nie istnieje, mimo siana pompowanego w klub przez lata, ruch kibicowski stanął w miejscu.

 

Po zakupie pamiątek ruszamy w miasto. Tuż po wyjściu ze sklepu niemal rozjeżdża nas Fiat Bravo. Skąd my to znamy. Okazało się, że w Italii tajury śmigaja taką samą flotą. Typ w Hackett’cie, laska w wiatrówce Fred’a – kumato.:) Na pytanie o co chodzi, informują nas, że dzisiaj w mieście są derby, a my robiliśmy zakupy (torba z logotypem sklepu) więc pewnie jesteśmy ultrasami i muszą nas spisać. Paląc jana, jesteśmy filmowani i spisani. Spacer po centrum, szama i robimy ruch w kierunku stadionu. Jak nam zapowiedział Roberto, w mieście Chievo w ogóle nie widoczne. Pod stadionem atmosfera którą zawsze podziwiam we Włoszech. Wszyscy z chociaż minimalnym akcentem klubowym na czapce, większość w barwach, a jednocześnie nie jest to 18 szali i cylindry, tylko schludne gadżety.:)

 

Kolejna typóweczka włoska – wejście na stadion bez żadnej kontroli z pełniutkim plecakiem. Zajmujemy miejsca na łuku przy sektorze gości. W tymże jakieś 500 osób z Chievo, z racji odległości można ocenić, że są to w zdecydowanej większości bananowi fani dobrej piłki. Trochę flag, kilka banerów, jakieś pojedyńcze machajki, jedna świeca dymna. Słabizna. Młyn Hellas znajduje się na drugim końcu stadionu, wspaniale oflagowany. Drugi młynek, kręcony przez Vecchia Guardia – starą gwardię Hellas, znajdował się na sektorze pod nami. W młynie przed meczem płonie kilkanaście rac, odpalonych w wejściach na trybuny co daje fajny efekt. Kilka sztuk piro ląduje na bieżni. Jakieś świecidełka odapają także staruchy. Przed meczem doping całkiem konkretnie niesie się po stadionie, później było juz tylko gorzej. Jak to w Italii, żywiołowe reakcje na każdą akcję. Doping zupłnie bez szału, możliwe że wpływ na to ma akustyka stadionu, jednakże zdecydowanie spodziewaliśmy się więcej. Zwłaszcza pamiętając słowa Roberto – że „takiego dopingu nie wysłuchamy nigdzie we Włoszech”. Rzeczywistość nas mocno zawiodła, jak i atmosfera, na którą miał wpływ braku konkretniejszej ekipy w sektorze gości. Mecz zakończył się porażką Hellas w ostatniej minucie, co oczywiście powoduje eksplozję radości wśród Chievo. Kilku fanów Hellas okopuje pleksę bufora, przy dość biernej postawie ochroniarek i jeszcze bardziej biernej kibiców zza miedzy. Parę krzesełek poleciało i na tym koniec atrakcji. W każdym razie, jedyne emocje wzbudził wynik sportowy.

 

Lekko zawiedzeni opuszczamy stadion i udajemy się na wieczorno-nocne zwiedzanie miasta. Werona zdecydowanie warta jest odwiedzenia, ciekawa arhitektura starego miasta i typowo włoski klimat, do tego dobry taras widokowy z zamku na wzgórzu, mini koloseum (Arena) w centrum. Warto. W nocy wbijamy do pociągu ruszającego rano a podstawionego już o 2, gdzie po kilku godzinach snu w dość chłodnych warunkach ruszamy do Genui. Nocka w stojącym pociągu i poranek w jadącym, po czym wysiadamy nad Morzem Śródziemnym. Baja.:)

 

Miasto mega ciekawe, więc dzień mija nam na zwiedzaniu z „przerwą” na mecz Sampdorii.:) Stadion umiejscowiony między ulicami w centrum miasta – klimat! Błądzimy dookoła stadionu, gdyż znalezienie wejścia okazało się dość skomplikowane. Wejście na stadion, standard – zero kontroli. Stadion w środku jeszcze bardziej klimatyczny, trybuny blisko boiska, proste, bez udziwnień. Młyn Dorii wypchany, wielkie flagi na kij z motywami, dość dobre oflagowanie. Przez większość meczu śpiewa tylko środek młyna – dość wyraźnie widać było która część trybuny jest zaangażowana w doping. Akustyka stadionu w Genui – rewelacja. Przy podłączeniu się całego młyna, przy akcjach Dorii, konkretny wygar. „Wodospad” po bramce i radość calego stadionu mogła się udzielić nawet postronnym.:) Lazio w liczbie ok. 100 osób akceptujących tessery. Niesłyszalni. Mecz bez pirotechniki, ale z ciekawym i urozmaiconym dopingiem.

Po meczu dalsze zwiedzanie Genui, włoskie piwo nad morzem i chwila snu w normalnym łózku (jedyna w ten weekend:)). Nad ranem pociągiem udajemy się do Mediolanu, dalej do Bergamo skąd wylatujemy do Wrocławia. Tam dosiadamy się do auta ziomeczków i śmigamy do Krakowa na nasz wyjazd na Cracovię. Nad ranem wracamy do ukochanego Poznania by rano ruszyć w dalszą pogoń za narzędziem otwierającym drzwi do właśnie takich wojaży – czyli krótki sen i do tyry.:)

 

Podsumowując: mecz który był głównym celem okazał się mniej ciekawy niż spotkanie, które zaliczyliśmy niejako „przy okazji”. Kolejny wypad do kolebki ruchu ultras i kolejny lekki zawód w stosunku do oczekiwań stawianych zwłaszcza Hellas. Klimat na Włoskich stadionach jest niepowtarzalny, ale wyobrażenia zdecydowanie większe.