Lech Poznań – Jagiellonia Białystok, 1.08.2010
Po trzech meczach w europejskich pucharach w tym dwóch wyjazdach, przyszła pora na wypad w Polskę. Okazją do tego był mecz o Superpuchar Polski w Płocku.
Ledwo doszliśmy do siebie po bardzo ciekawym wyjeździe do Pragi, a już musieliśmy zbierać się na pociąg do naftowego miasta. Wyruszyliśmy specjalem w bardzo upalny dzień. Temperatura znacznie przekraczała 30 stopni a mecz rozgrywany był o godzinie 17:00. Przed meczem dokonano podziału sektorów, my mieliśmy do dyspozycji całą trybunę wzdłuż linii bocznej, zaś Jagiellonia przeciwległy do nas narożnik stadionu. Wykorzystaliśmy 2480 przyznanych nam biletów, zaś białostoczanie 600.
Na stadion przeszliśmy z buta w milicyjnym kordonie. Przemarsz przebiegł spokojnie, podobnie jak wchodzenie na stadion, które odbyło się bezproblemowo. Po zajęciu miejsc na trybunie dobrze oflagowaliśmy swój sektor i rozpoczęliśmy doping, który był jednak mega średni. Mocne, oślepiające i prażące słońce nie pomagało w dobrej prezentacji wokalnej. Mecz upłynął więc na próbach głośniejszego dopingu i ucieczki choć na chwilę w jakikolwiek cień. Podczas spotkania doszło też do „czystki” szeregów i otrzeźwiania wycieczkowiczów, randkowiczów i tych którzy przesadzili z używkami. Niestety, takie mecze jak finał Pucharu polski czy Superpuchar wiążą się z ryzykiem, że pojadą z nami przeróżne wynalazki, które od kilkunastu tygodni są kibicami Mistrza Polski. Na szczęście wyjazdowa inkwizycja potrafi wyleczyć takie okazy z wyjazdów lub nawrócić na odpowiednią drogę :)
Pod koniec spotkania, widząc popisy naszych piłkarzy rozpoczynamy małą szyderę z ich poczynań. najbardziej dostało się nowemu nabytkowi – Joelowi Tshibambie, który jest jakąś parodią piłkarza, a sposób w jaki zmarnował setkę na pusta bramkę najlepiej to pokazał. Wraz z końcowym gwizdkiem ciśniemy kopaczom okrzykiem, zdejmujemy flagi i szybko opuszczamy stadion.
Po wyjściu z terenu stadionu znów leniwym przemarszem kierujemy się na dworzec. Po drodze mijamy market, w którym na zakupy skusiło się kilkuset wyjazdowiczów. Psy nie podejmowały żadnych interwencji ani nie blokowały dostępu do sklepu więc zakupy przebiegły bardzo spokojnie, a także szybko, bo większość klientów omijała długie kolejki przy kasach :)
Po „zakupach” dotarliśmy na stację, gdzie okazało się, że mamy niecałe 2 godziny do pociągu. Większość rozsiadła się więc na peronie i przy piwku i innych dobrodziejstwach oczekiwała na odjazd. Słońce już powoli zachodziło, więc na dworze było bardzo przyjemnie. W końcu przyszła godzina odjazdu i powoli zapakowaliśmy się do bany. Miłym akcentem powrotu było świętowanie setki przez jednego z wyjazdowiczów, który z tej okazji mógł ruszyć naszym specem z bocznicy.