Lech Poznań – Legia Warszawa 27.10.2013
Na mecz z Legią w Poznaniu nie trzeba nikogo mobilizować. Ligowy klasyk, polskie „Gran Derbi”, odwieczna wojna dwóch wielkich rywali z podtekstami historycznymi itd. Każdy może znaleźć w tej rywalizacji coś dla siebie. Podjarane są media, podjarani są fani piłki, podjarani są Janusze, którzy właśnie wtedy raz do roku wybierają się na modern-euro-stadion by wypełnić go po brzegi.
Niestety w ostatnich sezonach właśnie taka aura tych meczów zatarła prawdziwą poznańsko-warszawską rywalizację na prawdziwej, czyli kibolskiej niwie. Kiedyś spotkania te okraszone były wspaniałymi oprawami i ogromnymi ilościami pirotechniki i nawet wówczas uznawano je za dość spokojne. Ostatnio jednak spotkaniom z Legią towarzyszy coraz większy marazm, z obydwu stron. Ostatnie mecze to głównie pojedynki na doping, ewentualnie wzbogacone drobnymi szyderstwami (oprawa „Ona tańczy dla mnie”, transparent „Warszawa Radomiem Europy”) z rywala, co nie sytuuje tych spotkań wśród wybitnie ciekawych kibicowsko. Podobnie miało być na niedzielnym meczu, który jednak na szczęście odrobinę się wyróżnił z ostatnich bezbarwnych pojedynków.
W związku z reperkusjami po wielkiej medialnej i policyjnej nagonce, która wybuchła w związku z antylitewskim transparentem tej jesieni na trybunach przy Bułgarskiej nie jest za ciekawie i niewiele wskazuje na to by do końca rundy różne problemy miały zniknąć. Postanowiono więc dać „wolną rękę”, oczywiście w granicach rozsądku, tak aby każdy mógł wykazać się i jakoś urozmaicić ten mecz na trybunach. Przez dwa tygodnie trwała więc mobilizacja w postaci malowania transparentów, przygotowywania konfetti, flag na kij i innych kibolskich atrybutów. Mimo obaw o poziom i to jak wyjdzie „Akcja Oldschool” trzeba przyznać, że nie było źle, a nawet, że pomysł okazał się trafiony.
Tony konfetti, tysiące serpentyn, często mało staranne, ale robione z pasją flagi i transparenty o różnej, często mocnej treści pojawiły się tego dnia głównie w Kotle. Najbardziej cieszył fakt, że duże zaangażowanie w przygotowaniu „oprawy” wykazało młodsze pokolenie. Mecz z powodu zaprezentowania wyników kibolskiej pracy został opóźniony o kilka minut, bo na boisku wylądowały tony konfetti i serpentyn. W Kotle pojawiły się też śladowe ilości piorotechniki – race, zimne ognie, pomarańczowa świeca dymna, achtungi, od jednego z tych elementów zapaliła się też sterta wyrzuconych papierowych elementów przed sektorem. Kibolskie wejście w mecz dodało nam skrzydeł i przez całą pierwszą połowę prowadziliśmy bardzo dobry doping, co ciekawe z minimalną ilością bluzgów w stronę przyjezdnych.
Ci, niemal wszyscy ubrani na biało, szczelnie wypełnili swój sektor (wykorzystali wszystkie bilety), który również bardzo dobrze oflagowali. W pierwszej połowie byli dla nas niesłyszalni, w drugiej przy naszym osłabnięciu bawili się bardzo dobrze, głośno śpiewając.
W drugiej odsłonie pojawiło się tez więcej bluzgów. Szczególnie dostało się całującemu kiedyś nasz herb żelusiowi, który widząc większe bejmy w stolicy bez wahania przeniósł się na Łazienkowską i teraz tam próbuje stać się idolem trybun.
Przed meczem po dłuższej przerwie kibole wspólnie przeszli na mecz w przemarszu. Na miejsce zbiórki głównego pochodu przez całe miasto docierały mniejsze pochody podpoznańskich i poznańskich sekcji oraz grup dzielnicowych.
Podsumowując nie był to mecz, który z kibicowskiego punktu widzenia zostanie w pamięci na dłużej, cieszy jednak fakt, że eksperyment i aktywizacja młodzieży oraz nieco pogrążonych w marazmie trybun się udał.