Deportivo Independiente Medellín – CDP Atlético Junior, 16.10.2017

Zawsze cieszy gdy uda się połączyć wizytę w innym mieście z wizytą na całkowicie nowym stadionie. Tym razem przy okazji wizyty w Kolumbii udało mi się sprawdzić stadion Estadio Atanasio Girardot, przy okazji meczu Corporación Deportivo Independiente Medellín – Club Deportivo Popular Junior.

Zanim przyjechałem do miasta, słynnego ze względu na działalność Pablo Escobara, nie miałem pojęcia o żadnym z tutejszych klubów. Na ulicach częściej można zobaczyć barwy Atlético Nacional, które jest teraz chyba na lokalnym, piłkarskim topie. Szybkie sprawdzenie terminarza i niestety w czasie mojego pobytu w Medellín będą grać na wyjeździe. Znalazłem jednak informacje o drugim klubie – Deportivo Independiente, którego mecze mi terminowo odpowiadały. Szybki rzut oka na oficjalny fanpage, a tam zdjęcie w tle z dużym młynem. Mogłoby być ciekawie, choć miałem wątpliwości czy to nie jest zdjęcie z jakiegoś wybranego meczu, a normalnie wieje tam nudą. Na szczęście mecz mnie nie zawiódł.

Zastanawiało mnie jednak jak wygląda derbowa rywalizacja w mieście, bo przecież jeszcze kilkanaście lat temu Medellín było najniebezpieczniejszym miastem na Świecie. Dzisiaj w dzierżącym palmę pierwszeństwa w tej mało prestiżowej klasyfikacji, wenezuelskim Caracas przypada 120 morderstw na 100 tysięcy mieszkańców, w Medellín ten wskaźnik podchodził kiedyś pod 380! Wydawało się, że w takim mieście musi być gorąco w rywalizacji międzyklubowej.

Podczas pierwszych dni wybrałem się na wycieczkę do dzielnicy Comuna n.º 13 San Javier, która słynie z wielu wspaniałych grafów i przemiany. Tam zastał mnie widok graffiti dwóch derbowych klubów obok siebie. Bardzo dziwne. Dwa dni później taki mural zobaczyłem w miasteczku Guatapé. Totalny odjazd.

Idąc na stadion na którym swoje mecze rozgrywają obydwa kluby zobaczyłem wiele osób sprzedających koszulki Atlético, choć tego dnia swój mecz rozgrywało Deportivo. Wyobrażacie sobie, że w Krakowie w dniu meczu Cracovii sprzedawane jest cokolwiek GTSu?

Nie miałem pojęcia ile kosztują bilety i czy są dostępne. Dodatkowo zdałem sobie sprawę, że zapomniałem kserokopii paszportu. Postanowiłem jednak obejść obiekt dookoła i zobaczyć czy gdzieś nie ma kas biletowych. Były jakieś okienka, ale nie były czynne. Pierwszy napotkany konik zaoferował za około 60 złotych bilet na prostą. Biorąc pod uwagę, że widziałem na jakieś stronie internetowej ceny w okolicach 90 złotych, to od razu się zgodziłem. Choć na moim bilecie była cena 0 złotych, to na te miejsca normalnie wejściówki kosztowały około 55 złotych. Niezły deal jak na kogoś, kto nie zna hiszpańskiego i jest tam pierwszy raz. Konik odprowadzał mnie do właściwego wyjścia i próbował jeszcze wysępić dodatkowe 12 złotych, ale jego strata – on popełnił błąd, że zaczął negocjacje od zbyt niskiej ceny, ja się od razu zgodziłem i to rozbudziło jego oczekiwania. Nie ze mną te numery! :)

Po bezproblemowym wejściu na stadion znalazłem mniej więcej swoje miejsce, ale było w palącym słońcu (coś w stylu ostatniego Grudziądza w Pucharze Polski). Postanowiłem schować się w cieniu na parterze. Przy niektórych wejściach stali stewardzi, ale chyba pilnowano głównie górnego piętra, które mnie zupełnie nie interesowało. Po raz kolejny przypomina się specyfika atrakcyjności miejsc w różnych krajach. W wielu miastach koneserzy piłki wolą jak miejsca jak najwyżej, aby mieć dobry widok. W innych na przykład w Anglii, preferowane są miejsca bliżej murawy. W moim przypadku mecz to w 95% kibolstwo, więc preferuję dolne sektory, najlepiej za bramką :)

Na Estadio Atanasio Girardot po wyborze miejsca pierwszą rzeczą na którą zwróciłem uwagę była oczywiście ilość flag. Były prawie wokół całego stadionu. Na pewno odnosiły się do miejsc w których mieszkają kibice Deportivo, bo widziałem „New York”, „New Jersey”, „Santa ” oraz dzielnicowe „Comuna 13” i „Barrito Central”. Poza tym nie zabrakło grupowych, bo zawierały słowo „Brigado”. Moja ograniczona znajomość hiszpańskiego pozwoliła mi na rozszyfrowanie, że były również fany ogólne, klubowe, bo zawierały słowo rojo, czyli czerwony – jeden z kolorów klubowych. Flagi były również trzymane w rękach przez fanatyków stojących na barierkach. Oprócz tego w młynie były obecne rozciągnięte pasy materiału, które zawsze kojarzyły mi się z tą częścią świata. Poza tym liczne flagi na kijach i transparenty rozrzucone na dużym spontanie. Nie wiem jak wygląda tam organizacja kibicowska, ale widziałem jakąś grupkę na ponad godzinę przed meczem, a potem zwijanie flag po meczu, które następowało bardzo sprawnie. Poza tym pojawiła się sektorówka.

Nie dostrzegłem osoby prowadzącej doping, choć trzeba przyznać, że był wciągający. W drugiej połowie przeniosłem się z mojej pozycji obserwacyjnej w okolice młyna, bo już nie mogłem wysiedzieć :) Generalnie w ich dopingu jest dużo spontanu i kolumbijskiej ekspresji.

Na stadionie byli obecni również goście. Dostrzegłem ich dopiero w drugiej połowie, bo nie mieli żadnych flag i byli niesłyszalni. Było ich około 100 i wyszli w okolicach 80-ej minuty, na swoje nieszczęście, bo w ostatniej minucie ich zespół strzelił bramkę. Po meczu sprawdzałem na mapie gdzie jest położone ich miasto. Prawdopodobnie przylecieli na mecz samolotem, bo z uwagi na górzyste ukształtowanie Kolumbii podróże lądem zajmują bardzo dużo czasu, a dodatkowo nie ma pociągów. Ja na przykład jechałem tylko 400 kilometrów, z Bogoty do Medellín i zajęło mi to 11 godzin, a ja miałem dosyć wszystkiego :)

Deportivo Independiente Medellín, tak jak wspomniałem wcześniej, przegrało niestety w ostatniej minucie. Z kilkunastu tysięcy gardeł wydarły się hiszpańskie vaffanculo, włoskie merda i jedno, swojskie, polskie kurwa:) Kolumbijczycy bardzo przeżywali mecz, a na każdym kroku widać było, że piłka to dla nich wręcz religia. Widziałem wiele tatuaży z herbami klubowymi, często na mieście również barwy klubowe. Choć jest to oczywiście inne kibicowanie niż w naszym wydaniu. Szczególnie szokuje mnie to sąsiedztwo grafów. Niemniej uczestniczenie w meczu na tym kontynencie z dobrą grupą kibicowską było bardzo ciekawym przeżyciem.