GTS Wisła Kraków – Lech Poznań, 13.05.2018

Ostatnią destynacją wyjazdową tego sezonu była klatka gości po gorszej stronie krakowskich Błoń.

Ponad 2000 kiboli, dwa pociągi specjalne, żywe wspomnienia sprzed 8 lat z magicznego wyjazdu do Chorzowa podczas kolejki cudów (bez korupcyjnych konotacji), ogłuszający doping, oprawa i zabawa godna Mistrzów Polski, wreszcie 8-godzinny powrót przez Polskę z dziesięcioma postojami po pół godziny każdy i ogłaszaniu Polsce wesołej nowiny: Mistrz, mistrz Kolejorz!

Tak jawiła się przedostatnia kolejka bieżącego sezonu, wszystkim kibolom Kolejorza chwilę po zakończeniu meczu 30. kolejki z Górnikiem Zabrze. Ach, cóż to był za wieczór – świetna oprawa, frekwencja, doping i dobry mecz zakończony świetnym wynikiem i zaklepaniem 1. miejsca przed decydującą rozgrywką. Wiadomo – tak jak futbol jest loterią – tak nasza liga jest kwintesencją tej loterii i absolutnie wszystko może się w niej wydarzyć. Istotnie, przebieg rundy mistrzowskiej był abstrakcją do kwadratu, nie tylko w naszym wykonaniu. Mimo świadomości o loteryjności ligi, to jednak kilka rzeczy było pewnych – mieliśmy lidera, mieliśmy u siebie podjąć 2 najgroźniejszych rywali do tytułu, zlaliśmy ich u siebie 3:0 i 5:1, na przełomie marca i kwietnia spośród tej trójki wyglądaliśmy zdecydowanie najlepiej (gra bywała różna, ale po prostu wygrywaliśmy i punktowaliśmy), jednym słowem opierając się na jakiejkolwiek logice – mieliśmy pełne prawo uznawać Lecha za faworyta do ostatecznego triumfu i nie było w tym dużej dozy subiektywnego optymizmu jako kibiców Lecha.

Niestety ponownie zostaliśmy frajerami sezonu. Niewytłumaczalny zjazd, totalny dołek psychiczny i fatalna postawa na boisku, zniszczyły nie tylko marzenia o mistrzostwie, ale też znów obnażyły słabość całego klubu.

Od euforycznego wieczoru 28 kwietnia – piłkarze przegrali z kretesem niemal wszystko co się dało, zmarnowali wszelkie szanse, które dawali im (również upośledzeni) rywale do mistrzostwa, jednak nasza drużyna postanowiła przebić ich we frajerstwie, a klub pogubił się zupełnie i pogrążył się w chaosie.

W przeciągu kilkunastu dni: zwolnił trenera w burackim stylu na dwa mecze przed końcem sezonu i miesiąc przed końcem umowy, co już absolutnie nic nie zmieniało, ustanowił trenerem Lecha Poznań partacza, fałszywca i nieudacznika, a dla uspokojenia reakcji wepchnął na minę jeden z symboli klubu – Jarosława Araszkiewicza, żeby swoją twarzą łagodził całą sprawę i firmował ten cyrk, a także po frajersku i niestety skutecznie, lobbował u organizatora rozgrywek o to, by nie wręczyć zawodnikom Legii trofeum na naszym stadionie, jeśli zostaną mistrzami Polski 20 maja w Poznaniu. Klub motywował prośbę absurdalnymi obawami o bezpieczeństwo, a nawet dziecko wie, że fakt braku koronacji znienawidzonego wroga napędzi chociaż te kilka tysięcy sprzedanych biletów więcej. Jakby tego było mało niedzielę uhonorował sprzedajną kurwę, określającą się „wiślakiem z krwi i kości” pamiątkową koszulką Lecha.

Oczywiście sam mecz daliśmy rywalom zremisować w ostatniej minucie i nasz obrońca, Janicki pozwolił strzelić pożegnalnego gola innej milicyjnej legendzie – Pawłowi Brożkowi. Inny zawodnik (być może jedyny z charakterem) dostał idiotyczną żółtą kartkę, która eliminuje go z meczu z Legią, idiotyczną, bo siedział on cały mecz na ławce właśnie po to by kartki uniknąć. Jednak z tego co się orientujemy ów zawodnik idiotą nie jest, a plotka głosi, że widząc klubowy rozgardiasz i burdel na kółkach, celowo wymiksował się z nadchodzącego pogrzebu. Pokazem szacunku do klubu i barw był gest szwedzkiego najemnika, który jak gdyby nigdy nic dał koszulkę Lecha jakiemuś miejscowemu dzieciakowi w barwach GTSu, a ten potem pomiatał nią jak szmatą i paradował pod naszym sektorem jak ze zdobycznym trofeum. Jednym słowem cyrk na kółkach, a wszystko na naszych oczach.

Co do miejscowych to z wielką pompą żegnali swoje legendy, którym poświęcili oprawę na początku meczu umieszczając ich na sektorówce, chociaż sam malunek był trochę im uwłaczający. Do oprawy odpalili race, a potem prowadzili zrywami niezły doping. W drugiej połowie miejscowi ultrasi obchodzili 15-lecie działalności, ale trzeba przyznać, że w porównaniu choćby z naszymi jubileuszami nie wyszły one szczególnie oszałamiająco. W miarę dobrze wyszły świece dymne (chociaż czerwień trochę podchodziła pod róż), natomiast totalną porażką było odpalenie kilkudziesięciu rac zanim rozszedł się dym ze świec. Nie dość, że efekt wizualny był fatalny, to jeszcze w zamieszaniu kibice milicyjnego klubu podpalili sobie transparent i prawie spalili swoje własne flagi – akcja na filmie od około 1:15:

Mecz został przerwany, interweniowali strażacy, zaś wśród gospodarzy zapanował niemały popłoch. Dowodem, że coś było nie tak było późniejsze, ponad 15-minutowe, zamieszanie z wieszaniem flag z powrotem po oprawie, wśród których zabrakło płótna „Wisła Sharks” wiszącego wcześniej tam gdzie wybuchł największy ogień. W końcu flaga wróciła na miejsce, ale inaczej powieszona, z początkiem zasłoniętym przez płótno „PF”. Po meczu miejscowi długo ponownie honorowali swoje legendy i wspólnie z nimi się bawili.

My z kolei do Krakowa przyjechaliśmy pociągiem specjalnym. Ten dotarł na stację Kraków Główny przed 16-tą, gdzie czekały na nas podstawione autobusy.

Wejście na sektor było raczej sprawne i na pierwszy gwizdek wszyscy byliśmy na części sektora gości w liczbie 645 osób ze wsparciem Cracovii, której kibice dotarli z własnej zbiórki na ulicy Kałuży.

Mimo ogólnego zniechęcenia po tym co się stało w rundzie frajerskiej mistrzowskiej staraliśmy się dopingować ofermy, żeby chociaż pożegnali ten sezon (a miejmy nadzieję, że w większości też klub) 2 zwycięstwami.

Po meczu byliśmy, podobnie jak 2 kwietnia, trzymani mega długo, najpierw na sektorze, a potem w autobusach i na dworcu. Pociąg podstawiony został z prawie godzinnym opóźnieniem i w minorowych nastrojach, ale bez przygód wróciliśmy nad ranem do Poznania.

***

Przed nami zakończenie sezonu na Bułgarskiej i mecz z Legią Warszawa. Piłkarsko mecz toczyć się będzie o zachowanie minimum minimorum przyzwoitości i uniknięcie pognębienia oraz upodlenia naszego klubu u siebie przez odwiecznych rywali, a także o możliwość zagrania na nosie pewnym siebie warszawiakom i pozbawienie ich części szans na mistrza, o którego rywalizują z Jagiellonią Białystok – białostocczanie mszą pozbawić ich pozostałej części szans swoim zwycięstwem. Nie ma jednak wątpliwości, że na tym meczu trzeba być, to w końcu nasz klub – szmaciarze boiskowi, czy dyletanci na kierowniczych stanowiskach się zmieniają, a my i Lech będziemy zawsze.

Z innych ciekawostek – cel ludzi z klubu chyba został spełniony i zagramy w europejskich pucharach w sezonie 2018/19. Startujemy od I rundy eliminacji Ligi Europy, której mecze odbędą się 12 i 19 lipca. Losowanie I i od razu też II rundy odbędzie się 19 czerwca, w dniu… meczu Polski z Senegalem na Mistrzostwach Świata w Rosji.