Lech Poznań – Górnik Zabrze, 28.04.2018

Po trzech tygodniach ponownie podejmowaliśmy u siebie Górnika Zabrze.

Do meczu z Zabrzanami przystępowaliśmy w dobrych nastrojach. Po kuble lodowatej wody w meczu z Koroną zaliczyliśmy kozacki wyjazd do Lubina skąd przywieźliśmy 3 punkty. Górnik Zabrze u siebie oznaczał dla nas – pełnych wiary w mistrzowski marsz – udany wieczór na Bułgarskiej i kolejne dni spoglądania na resztę ligi z pozycji lidera.

Marsz i to w mistrzowskiej oprawie faktycznie był – przed meczem, gdy tysiące kiboli przemaszerowało z Ronda Jana Nowaka – Jeziorańskiego na stadion. Na czele pochodu niesiona była flaga „Lech Poznań” upamiętniająca nasze największe triumfy, powiewały flagi na kij, nie zabrakło także pirotechniki i wielu wariacji wokalnych, a także zabawy znanej z Kotła.

Dobre nastroje niestety skończyły się jeszcze w I połowie, a zmieniły się w rozpacz w drugiej części meczu. Przy naszym wsparciu Kolejorz ruszył z natarciem na bramkę gości, ataki jednak nie przyniosły rezultatu. W odpowiedzi dostaliśmy 4 gongi i byliśmy zszokowanymi świadkami największego piłkarskiego wpierdolu na Bułgarskiej od 14 lat. Rozmiary porażki udało się zmniejszyć, ale wynik 2:4 w takim momencie sezonu jest gigantycznym ciosem. Cisza, niedowierzanie, szok, wkurwienie. Na dodatek nasz warszawski wróg i główny rywal w walce o wszelkie trofea w ostatnich sezonach, a także obecnym wygrał i zepchnął nas z pozycji lidera.

Pierwsza majówka od 3 lat bez finału Pucharu Polski (aczkolwiek jest opcja wyjazdu i wspierania Arki Gdynia) będzie jeszcze bardziej przygnębiająca. Jedyną nadzieją przy tak losowo i absurdalnie grającej naszej drużynie, jest to, że cała liga jest często równie absurdalna i losowa. Wielu spodziewało się, że trudniejszym meczem od starcia z Koroną czy Górnikiem będą wyjazdy do Lubina i Płocka (tak dobra postawa Petrochemii to już sam w sobie absurd).

Tymczasem u siebie z kielczanami i zabrzanami – grającymi o nic – zebraliśmy wjeby, zaś w Lubinie wygraliśmy. Zgodnie z „logiką” ligową na ciężkim terenie w Płocku (nie wierzymy, że to piszemy) powinno być do przodu. Generalnie, porzucając już te piłkarskie rozkminy, jedno jest pewne – jakkolwiek to zabrzmi, nadal wszystko jest w naszych rękach, a konkretniej – w nogach piłkarzy. Gdyby mistrza przyznawali za formę kibicowską – pewnie byśmy już świętowali, bo w sobotę znów było nas bardzo dużo – 28629.

Jagiellonia zanotowała frekwencję na poziomie ponad 15 tysięcy, nasyceni trofeami kibice Legii przyszli na Łazienkowską w zaledwie tysiąc osób więcej, jednym słowem nasi rywale nie mają do nas podjazdu. Nikt nie czeka na Mistrza tak jak Poznań i Wielkopolska, nigdzie nie ma takiego niedosytu wynikającego z miłości do klubu i przekonania, że przy takiej armii kiboli i ich wierności laury powinny hurtowo trafiać na Bułgarską.

Jak widać, niestety nie możemy liczyć na to, że futbol do tego się łaskawie odniesie, albo że pomogą w tym nasi piłkarze. Naszej roli nie możemy ograniczyć tylko do łaskawie czekających na trofeum – musimy pomóc je wydrzeć. Taki już nasz kibolski los – musimy wykrzyczeć i wyjeździć to mistrzostwo, najechać Płock i Kraków, a największym rywalom urządzić takie piekło na Bułgarskiej, że nie będą mogli zebrać myśli. Dlatego już 5 maja wszyscy widzimy się w Płocku, a 13 maja w Krakowie. Na obydwa wyjazdy już trwają zapisy.

Na Bułgarskiej widzimy się ponownie 9 maja na meczu w środku tygodnia z Jagiellonią.

Z pozostałych meczowych informacji – znów udanie wyszła zbiórka na oprawy, zebraliśmy ponad 21 tysięcy złotych.

W klatce dla gości stawiło się 106 kibiców – 103 Górnika, 1 ROWu Rybnik i 2 Wisłoki Dębica. Dotarli oni do Poznania mimo dwóch awarii autokarów i jazdy ostatecznie rejsowym pociągiem. Powiesili oni transparenty i zaliczyli w sensie piłkarskim jeden z lepszych meczów swojej drużyny, wychodząc przed końcem w związku z powrotną rejsówką.

W Kotle zawisło oflagowanie fanklubowe, a ciekawostką jest przywrócenie starej wersji środka legendarnej fany Kolejorz, po zmianie jej z okazji 20-lecia powstania fany.

W drugiej połowie spotkania na boisko wszedł powracający po kontuzji Maciej Makuszewski. Z racji uznania za szybki powrót i docenienie faktu, że gdy wypadł z gry był najlepszym naszym zawodnikiem skandowaliśmy jego nazwisko. Po meczu jako pierwszy podszedł pod Kocioł i stał najbliżej nas. My postawiliśmy na wsparcie zespołu i zdopingowanie ich do walki do końca, bo cóż nam innego zostało.

Poza tym nie zabrakło transparentów z pozdrowieniami, a także transparentu odnośnie sytuacji Alfiego Evansa, którego historia wstrząsnęła całym cywilizowanym światem w ostatnich dniach. Szczegóły sprawy wszyscy mniej więcej znają, mimo mocnej cenzury w mediach społecznościowych ograniczanych przez lewaków, a także przemilczenia przez media głównego ścieku.

Ktoś zapyta co kibice mają wspólnego z tą sprawą? Otóż bardzo wiele, bo śmierć chłopca nastąpiła zarówno wskutek ciężkiego schorzenia, ale jego stan pogorszył się wskutek decyzji prawnych i administracyjnych, z wyłączeniem woli rodziców. Bezduszny system postanowił o losie małego człowieka, w kraju który szczyci się tolerancją i poszanowaniem wartości w świetle prawa uśmiercono człowieka wbrew woli jego rodziny. Zatriumfowała cywilizacja śmierci, brak empatii i wizja wymarzona przez lewackich aktywistów i czerwoną hołotę, która w ostatnich dekadach niszczy nasz kontynent.

Jako kibice zawsze byliśmy wbrew politycznej poprawności i wbrew lewackim odmętom szaleństwa, sprawa małego Alfiego stała się przyczynkiem do wyrażenia protestu i sprzeciwu wobec takiej wizji Europy – zdegenerowanej i zdegradowanej do krainy trzeciego świata i upadłych wartości, mimo materialnego dobrobytu i fałszywego pojmowania nowoczesności. Jako kibice, Polacy, europejczycy – nie chcemy takiej „Europy”, czyli anty-Europy co serwują lewacy i euroentuzjaści.

PS. Na koniec coś pozytywnego z soboty, serce rośnie: